wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 01.

Wzięłam głęboki oddech i wylądowałam z powrotem obok poduszek, trzymając kubek z herbatą w jednej ręce i pierwszą książkę serii "Zmierzch" w drugiej. Właściwie czułam się zrelaksowana i spokojna po raz pierwszy od, cóż, zawsze.

Naturalnie, mój spokój został zakłócony. Byłam zaskoczona, że zaszłam aż tak daleko, zanim mój telefon zaczął dzwonic, co zmusiło mnie do odłożenia mojej herbaty i książki, by zobaczyć, oczywiście, imię Shane'a i jego zdjęcie na ekranie. Pokręciłam głową i odebrałam telefon.

- O co chodzi tym razem? - spytałam monotonnie.
- Heeeeeej. - Shane odpowiedział na drugiej linii. W tle mogłam usłyszeć głośną muzykę i dźwięk hałaśliwych, okropnych ludzi. Wyobraziłam sobie Shane'a stojącego w kręgu za blisko ustawionych ciał i rozmawiającego ze mną.
- Co jest, Shane? - mruknęłam niechętnie, chociaż znałam już odpowiedź.
- Musisz mnie odeeeebrac. - wymamrotał do słuchawki telefonu.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jest pierwsza rano i mam jutro pracę, prawda? - warknęłam cicho. - I, że jesteś na drugim końcu miasta a ja jestem już w łóżku z moją herbatą i tym wszystkim?
- Nie jestem na drugim końcu miasta. - odpowiedział, wybierając tylko jedną rzecz z mojej małej przemowy. - Jestem tylko kilka bloków dalej. - zmarszczyłam brwi, słysząc jego odpowiedź.
- Więc nie jesteś w stałym miejscu?
- Znudziło mi się. - wymamrotał. - Po prostu mnie odbieeeerz. Jestem zmęczony!
- Nie, nie tym razem. - powiedziałam pewnie. - Baw się dobrze wracając do domu.
- Oh, proszę cię, Alice! - zaskomlał. - Nie jestem tak daleko! I nie musisz mnie nawet odwozić do domu. Zostanę u ciebie!
- W porządku, będę za dziesięć minut. - w końcu się poddałam. - Lepiej bądź na zewnątrz, gdy tam dotrę.
Shane mógł zawsze sprawic, bym pojechała go odebrać, nieważne, która była godzina, z klubu po tym jak on zdecydował wypic tyle, by nie mógł prosto stac. To było bardzo irytujące, zwłaszcza od kiedy miał do chronienia reputacje jego pracy i ja musiałam zajmować się swoją.
Wygramoliłam się z łóżka, wkładając dres zamiast piżamy, nie fatygując się nawet by się ubrać i założyłam moje Ugg's, idąc do samochodu.

Nigdy nie lubiłam środowiskowych klubów. Zgaduję, że musiało byc w nich fajnie, ale nigdy nie poszłam tam z kimś, z kim mogłoby byc zabawnie. Oczywiście kochałam Shane'a, jest moim najlepszym przyjacielem, ale zazwyczaj wypija ze mną kilka drinków, po czym znika na parkiecie, zostawiając mnie narażoną na spotkania z odrażającymi, starymi facetami. Ta, to te najlepsze momenty. Zdecydowanie.

Podjechałam przed Velvet, klub nocy, do którego Shane zaprowadził mnie tylko kilka razy, ponieważ sam woli kluby mieszczące się bliżej jego mieszkania i szukałam jakiegoś chodnika, na którym bym go zauważyła. Oh, oczywiście nie ma go. Miał jedno zadanie. Jedno pieprzone zadanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz