wtorek, 23 września 2014

Rozdział 06.

Jestem głupia. Jestem najgłupszą kobietą na ziemi. Skreślcie to. Jestem najgłupszym człowiekiem na świecie. Jestem tak cholernie głupia.

Nie wydaje mi się, ze w ogóle jestem w stanie zrozumieć stan zagrożenia w jakim się znalazłam. Powinnam odmówić, gdy Heidi dala mi to zadanie. Powinnam zostać w domu czytając Zmierzch z moja herbatą i wciąż odwozić Shane'a do domu. Powinnam nigdy nie spotkać osoby siedzącej teraz obok mnie z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy tak, ze kostki stały się białe.

- Jak masz na imię? - te słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłam je przemyśleć. Przerwały one niezręczna cisze wokół nas, jednak nie otrzymałam odpowiedzi. Nawet nie spojrzał w moim kierunku. Jego oczy wpatrywały się w drogę przed nami. Zastanawiałam się czy mnie ignoruje czy po prostu jest mocno skoncentrowany. Miałam nadzieję, że to drugie. 

Nagle zostałam wyrzucona do przodu, a pas bezpieczeństwa boleśnie owinął się wokół mojej klatki piersiowej, gdy samochód się zatrzymał. Nie zwracałam większej uwagi na kierunek naszej jazdy, ale teraz byliśmy miedzy dwoma budynkami, wyglądającymi jak jakieś magazyny. To była jedna z ciemniejszych stron miasta, ta, w której nigdy nie powinnam się znajdować. W normalnych warunkach nie byłoby mnie tutaj, ale nic w moim życiu nie wydawało się normalne w ciągu ostatnich kilku dni.

- Zostań tutaj. - mruknął szybko, wychodząc z auta i zamykając za sobą drzwi, a ja popatrzyłam na niego. Zmarszczyłam zmieszana brwi, zostając w swoim miejscu i tylko patrzyłam na to co robi.

Zauważyłam kolejna osobę na pustej ścianie magazynu. Wydawał się być znajomy. Czarna grzywka na jego głowie była rozpoznawalna... to był jeden z pozostałych członków gangu Stylesa. Palił papierosa, patrząc spokojnie na kolegę z gangu, gdy ten się zbliżał. Szkoda, ze nie mogłam usłyszeć o czym rozmawiają, bo gdy tylko Styles zaczął mówić, Quiff zgasił papierosa i odsunął się od ściany, a na jego twarzy pojawiła się złość.

Odwróciłam się gwałtownie do przodu, gdy Styles zaczął wracać do auta, ale zamiast wsiąść od strony kierowcy on otworzył moje drzwi. - Chodź. - powiedział, a jego głos był niski i chłodny. Ale ja się nie ruszyłam. Byłam jak zamrożona. Tyle wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu minut, ze to było trudne do przetworzenia. Nie potrafiłam poskładać tego do kupy. 

Najpierw, tajemniczy chłopak, który uratował moje życie kilka dni po tym, gdy ja uratowałam jego, pojawia się w mojej pracy i zada, żebym została w domu, choćby nie wiem co. Wystrzał z broni sprawi, ze musiałam zaufać nieznajomemu, którego mogłam zidentyfikować jako "Stylesa", a teraz byłam tutaj, siedząc w alejce z dwoma członkami gangu, którzy najwyraźniej byli źli. Jestem zdecydowanie głupia.

- Nie mam na to czasu. - te słowa wyszły z jego ust tak szybko, ze nie byłam pewna czy naprawdę je wypowiedział, ale w następnej chwili odpiął mój pas i wyciągnął mnie z auta. Tak szybko jak stanęłam prosto, musiałam złapać drzwi, by nie stracić równowagi.

Odszedł, a ja odsunęłam się od auta, zamykając drzwi i zaczęłam iść w stronę Quiff'a. Przyspieszyłam, by w końcu zrozumieć co się do cholery dzieje, ale złapałam tylko kawałek zdania. - ...i niebezpieczne. Zajmę się nią.

Otrzeźwiałam trochę,słysząc końcówkę. Biorąc pod uwagę, ze byłam jedyna "nią" w pobliżu, musieli mowić o mnie. Ale niby dlaczego miałby się mną zajmować? Co się do cholery dzieje?

Quiff się zawahał. - Jesteś pewny, stary? Możemy pomóc-

- Zajmę się tym. - Styles warknął. - Po prostu idź.

Quiff wypuścił oddech, ale skinął głową. Wziął klucze od Stylesa i szybko wsiadł do auta. Patrzyłam na nie, dopóki nie zniknęło nam z pola widzenia, po czym odwróciłam się. Styles patrzył na mnie, a ja nie potrafiłam wyczytać niczego z jego twarzy. 

Poruszyłam się niespokojnie pod jego spojrzeniem, nie wiedząc co powinnam zrobić w tej sytuacji. Czułam się jakbym stała na rozwidleniu poskręcanych ścieżek. Jedna z nich prowadzi do ciemnego chaosu, a druga dokładnie tak samo. Obie były tajemnicze. Obie były niepewne. I obu się bałam.

- Harry.

Uniosłam brwi, zdziwiona jego nagłym oświadczeniem. - Co?

- Harry. - powtórzył, a jego oczy na moment się rozjaśniły. - To moje imię, Harry.

- Oh. - mruknęłam. Nie spodziewałam się, ze faktycznie poda mi swoje imię, po tym jak kompletnie olał mnie w samochodzie, a następnie udało mu się mnie z niego wyciągnąć. On był czujny. Tajemniczy. To było coś, co zarówno intrygowało, jak i irytowało mnie. - Jestem Alice.

- Nie pytałem. - jego odpowiedź była ostra. Walczyłam, by zachować naturalny wyraz twarzy, ponieważ jego odpowiedź trochę mnie obraziła. Czy to nie było uprzejme, żeby przedstawić się, po tym, gdy ktoś podaje ci swoje imię? - Ale jest ładne. - dodał cicho.

Moje policzki natychmiast się zaróżowiły, gdy spojrzałam w dol, lekko zdziwiona, ale również zadowolona z jego nagłego komplementu. - Dziękuje.

- Chodź, księżniczko. - powiedział, a jego głos nadal był delikatny. - Nie jest tutaj bezpiecznie.

Ponownie na niego spojrzałam. Jego oczy były ciemne,a wyraz twarzy pusty. Wiedziałam, ze był poważny. Skinęłam głową, ciekawa, gdzie teraz pójdziemy. Właśnie oddał samochód Quiff'owi,więc miałam nadzieje, ze to coś w odległości spaceru. 

Byłam zaskoczona, gdy otworzył metalowe drzwi za nami, których wcześniej nie zauważyłam. Wydawały się stapiać z murem lub po prostu nie zwróciłam na nie uwagi przez okoliczności. Przepuścił mnie przed siebie i prawie potknęłam się na schodach, które znajdowały się od razu przy wejściu. Usłyszałam za sobą chichot, jednak postanowiłam go zignorować i skupić się na dalszym wejściu po schodach, by nie zrobić z siebie większego głupka.

Gdy tylko doszłam na górę, zauważyłam, ze drzwi są zamknięte i otworzyłam usta, gotowa, żeby powiedzieć o tym Harry'emu, ale on trzymał już w dłoni klucz, by je otworzyć.

Zastygłam w miejscu, gdy dotknął mojego ramienia, otwierając drzwi. Przez ten kontakt poczułam się nieswojo.

Popchnął drzwi i powoli odsunął się ode mnie. Moje mięśnie rozluźniły się niemal od razu.

Stałam teraz w dużym, przestronnym pokoju. Był tutaj telewizor i biała, skórzana kanapa w rogu i mała kuchnia w drugim. Masywny, prostokątny stół w jadalni zajmował większą część przestrzeni, poza pianinem, które nie wydaje się ani trochę na miejscu. Całe pomieszczenie mnie zaskoczyło. Było luksusowe. Coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.

Otwarte drzwi naprzeciwko mnie prowadziły do czegoś, co wydawało się sypialnia. Mogłam zobaczyć tylko połowę łóżka wielkości małżeńskiego. Narzuta nie była prosto nałożona, a poduszki były porozrzucane, jedna była nawet na podłodze.

- Ładne miejsce. - skomentowałam, przejeżdżając palcami po błyszczącym blacie.

- Wydajesz się być zaskoczona. - mruknął Harry. Spojrzałam na niego. Wciąż stoi przy drzwiach i śledzi moje ruchy swoim ciemnym spojrzeniem.

- Jestem. - przyznałam. Uśmieszek wkradł się na jego usta, gdy pokręcił rozbawiony głową i zakluczył za sobą drzwi. Przełknęłam bezgłośnie ślinę, gdy wrócił na mnie wzrokiem. Cala moja pewność siebie nagle wyleciała przez okno. Zaledwie dwie minuty temu czułam się doskonale swobodnie, ale teraz już nie tak bardzo.

Ale rzecz w tym, ze od wystrzały z pistoletu nie czułam się ani trochę tak pewnie. To wszystko było sztuczne. Coś, co pozwoliło mi poczuć się lepiej, ale ciężkie mury, które zdawały się wszystko podtrzymywać, chyba powoli opadają. Wszystko było tak nierealne, ale wydawało się, ze utknęłam w środku czegoś bardzo niebezpiecznego.

- Dlaczego mnie tutaj zabrałeś? - mój głos ociekał strachem, czymś, czego nigdy nie chciałam pokazać. Strach był słabością. A ja nie byłam słaba. Przeszłam zbyt wiele, żeby być słaba.

- Możesz to nazwać Programem Ochrony Księżniczek. - uśmiechnał się, gdy szedł do przodu z przemyślanym spokojem. Wiedziałam, ze zauważył mój strach. Jestem pewna, ze jeśli mój głos tego nie zdradził, twarz tak. Tutaj było zbyt wiele niebezpieczeństwa, by się nie bać.

- Ha ha, bardzo śmieszne. - mruknęłam. - Ale mowie poważnie.

- Ja tez. - opowiedział, stojąc teraz tylko kilka centymetrów ode mnie. Jego uśmiech zniknął, utrzymując powagę, na twarzy jak i w glosie. - Myślę, ze zdajesz sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna jest ta sytuacja.

- A jaka jest sytuacja? - zmrużyłam oczy przez jego niejasność.

Harry wypuścił oddech, a jego wzrok na moment powędrował na sufit. - Odpowiem ci kiedy sam się dowiem.

Otworzyłam usta. - Sam nie wiesz co się dzieje, a ja jestem zakładnikiem tutaj?

Brew Harry'ego natychmiast się uniosła przez mój mały wybuch. Przypuszczam, ze zachowywałam się trochę bipolarnie, ale biorąc pod uwagę wszystko, co miałam na swoich ramionach wahania nastrojów było dozwolone, prawda? - Zakładnikiem? Nie jesteś zakładnikiem.

- Wiec wychodzę. - powiedziałam krotko, ledwo robiąc krok do przodu, bo Harry był tuz przede mną, a nasze klatki piersiowe prawie się stykały.

- To nie byłoby za mądre, księżniczko. - powiedział niskim, niebezpiecznym głosem. - Nie jestem kimś, kto chciałby robić komuś problemy. Śmiało, spróbuj wyjść. Sama przekonaj się, co się stanie. - to było rzucone wyzwanie w bardzo mroczny sposób. Teraz, jestem całkiem upartym człowiekiem, jeśli chodzi o to, ale nie sadze, za Harry to osoba, której chciałabym się postawić. Nigdy.

Cierpliwie czekał aż wykonam jakiś ruch, ale zostałam w miejscu, unikając jego spojrzenia. W końcu cofnął się o krok, gdy wiedział, ze nie będę niczego próbowała.

- Nie próbuj uciekać, księżniczko. - powiedział po chwili ciszy.

- Dlaczego? - mruknęłam, krzyżując ramiona na piersi. - Czy to niebezpieczne?

- Dokładnie.

- Jest niebezpiecznie tez tutaj. - przypomniałam mu cicho. To wydawało się zbić go z tropu. Jego oczy ponownie pociemniały. - I nie mówiłeś kilka razy, ze powinnam się trzymać z dala od siebie? Przeczysz samemu sobie.

Pochylił się lekko, tak, ze jego oczy były na poziomie moich. Niemożliwym było oderwanie się od jego przenikliwego spojrzenia.To przeraza mnie i intryguje w tym samym czasie.

- Nie przeczę samemu sobie. - jego słowa były tak ciche, ze ledwo je słyszałam. - Może jestem po prostu kłamcą.

Jeśli szanujesz moje kilka godzin spędzonych na tłumaczeniu,

zostaw komentarz :) x

wtorek, 16 września 2014

Rozdział 05.

Byłam wdzięczna za weekendy, zwłaszcza soboty. To było to, co lubiłam nazywać siedzeniem, piciem herbaty i czytaniem Zmierzchu. Lub, w skrócie, moim ulubionym dniem.

Usiadłam ze skrzyżowanymi nogami na kanapie i popijałam herbatę, w końcu czując się swobodnie po tym stresującym tygodniu. Gdybym naprawdę to podliczyła, wszystko byłoby winą Shane'a. Uderzenie w krocze byłoby idealną zapłatą, za nie jedno, a trzy spotkania z tajemniczym chłopakiem, właściwie Stylesem.

Ale, jak zwykle, mój cudowny dzień nie mógł się tak skończyć, ponieważ przerwało go mocne pukanie do drzwi. Stłumiłam jęk, niechętnie odstawiając kubek z herbatą i książkę, na szafkę obok, po czym wyplątałam się z koca, podchodząc do drzwi. Byłam w pełni świadoma, że wyglądam jak umierający kot, ale otworzyłam drzwi i byłam naprawdę zaskoczona. To była Olivia.

- Um, hej, Olivia, co tutaj robisz? - spytałam, drapiąc się niezręcznie po karku.

- Hej, Alice! Oh! Trafiłam na zły moment? Przepraszam, po prostu... - Kontynuowała, chociaż mój umysł całkowicie się wyłączył i nie słuchałam tego, co ma mi do powiedzenia. Po dłużej chwili, podniosłam rękę, krzywiąc się. - Zaczekaj, proszę. Jedno pytanie. Skąd do cholery masz mój adres?

Czułam się prawie źle, przez moją złą reakcję na cokolwiek mówiła, ale to nie wydawało się jej przeszkadzać. Nic nie mogło przytłoczyć tej dziewczyny. Nie miała żadnej słabej strony.

- Oh, pamiętasz swoją parapetówkę?

- Okej, um, nieważne. - mruknęłam. - Po co tutaj przyszłaś?

Zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem. To był wyraz, który rzadko na niej widziałam. Zaczęłam czuć się skrępowana, gdy jej oczy badały moją twarz, jakby szukając czegoś. Po chwili zbliżyła się do mnie, po czym zadała dość nieoczekiwane pytanie. - Jak się czujesz?

- Co?

- Czułaś się ostatnio dziwnie? Coś złego się dzieje?

Moją skórę przeszła gęsia skórka, gdy tak mówiła, a normalny, szczęśliwy błysk w jej oczach zmienił się na coś innego. Uświadomiłam sobie wtedy, że nigdy nie zwracałam uwagi na to, że jej zewnętrzna, zawsze wesoła strona była tylko przykrywką, bo naprawdę była uważna i mądra. Wierciłam się nerwowo, nie wiedząc jak odpowiedzieć na jej pytanie.

Mogłam skłamać i powiedzieć nie, nic się nie dzieje, podczas, gdy działo się naprawdę wiele, więc chyba mogę powiedzieć prawdę. Zawsze byłam zadowolona z mojej prawdomówności, ale bałam się jej kwestionowania. A poza tym, czy spotkanie członka gangu kilka razy było normą, zwłaszcza z takim bratem jak mój?

- Nie. - zamarłam. - Dlaczego?

- Ah, więc nie wiesz. - mruknęła, wzdychając głośno.

- Nie wiem czego? - mój głos był niepewny. Miałam dość tajemniczej taktyki Olivii. To sprawiało, że byłam niepewna i niecierpliwa.

- O Seth'ie.

Jego imię wypowiedziane na głos był dla mnie niczym zimny prysznic wszystkich wspomnień, ale szybko je odepchnęłam. Zamknęłam oczy, cofając łzy, które groziły spłynięciem po moich policzkach. Nieświadomie przejechałam dłońmi po swoich ramionach, patrząc na Olivię. Czekała na moją reakcję, dając mi chwilę na przetworzenie tego, co właśnie powiedziała.

- Jest w mieście. - ciągnęła powoli, a jej wzrok był nieufny. - Był dzisiaj w biurze, szukając ciebie.

- C-co mu powiedziałaś? - zająknęłam się, próbując brzmieć spokojnie.

Zawahała się, zanim odpowiedziała, a ja czułam, jak edytuje w głowie to, co ma mi przekazać. - Powiedziałam, że nie ma cię dzisiaj w biurze, ale powinnaś być już w poniedziałek.

- To wszystko? - naciskałam.

- Zapytał także o twój numer. - dodała, a jej głos ponownie się załamał.

- I? - mój głos był napięty i ostrożny.

- Nie dałam mu go. - wypuściła oddech, relaksując swoją napiętą podstawę. - Powiedziałam tylko, że to nie było moje miejsce, ale będę oczekiwała go w poniedziałek.

- Dzięki...

Posłała mi delikatny uśmiech, który był prawie współczujący, zanim wydała z siebie krótkie pożegnanie i wyszła. Stałam w progu drzwi, patrząc jak odchodzi i w tym momencie zdałam sobie z czegoś sprawę.

Nigdy tak naprawdę nie powiedziałam Olivii o Seth'ie. Ona wiedziała tylko, że był moim byłym chłopakiem. Jednak przez sposób, w który się dzisiaj zachowywała, zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem nie wie czegoś więcej.

___

- Chcę z tobą wyjść.

- Słuchaj, Al. Jesteś urocza i w ogóle, ale nie zrozum mnie, po tym wszystkim...

- Nie w takim sensie. - przewróciłam oczami i lekko klepnęłam ramię Shane'a. - Miałam na myśli, żebyś mnie gdzieś zabrał, by pomóc odciągnąć moje myśli od pewnych rzeczy. Potrzebuję dobrego rozproszenia.

- Rozproszenia od czego? - zmrużył podejrzliwie oczy.

Nie czułam się dobrze od wczorajszego spotkania z Olivią. Nie tylko dlatego, że wyjaśniła, że mój nadużywający przemocy były chłopak wrócił do miasta, ale też dlatego, że Olivia w ogóle nie zachowywała się w podobny do niej sposób. To mnie prawie przestraszyło. Jej czujność i ton głosu: poważny i ciemny. Gdybym nie znała jej lepiej, pomyślałabym, że to była jej przerażająca bliźniaczka czy coś.

Miałam wcześniej powiedzieć Shane'owi o powrocie Seth'a do miasta, tak w ogóle. To wydawało się wręcz nierealne. Czułam, że gdybym powiedziała to Shane'owi, zaczęłoby się wydawać prawdziwe. I wtedy całe piekło wróci.

Jednak z drugiej strony nie mogę mu nie powiedzieć. On był moim przyjacielem, tak bliskim jak brat, musiałam mu powiedzieć. Moim jedynym zmartwieniem w tym momencie był fakt, że Elijah nie może się dowiedzieć. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.

- Po prostu dużo się u mnie działo. - odpowiedziałam, zdradzając tylko połowę prawdy. Nie chciałam go okłamywać.

- Jak na przykład? - spytał. Upór był moją najmniej ulubioną cechą w nim.

- Seth wrócił. - przyłożyłam dłoń do ust, tak szybko, jak tylko te słowa je opuściły. To było tak, jakbym w ogóle nie kontrolowała tego co mówię. To się po prostu stało.

Shane nie odezwał się nawet słowem, co niezmiernie mnie zdziwiło. Zamiast tego sprawdził swoje kieszenie. Zmarszczył brwi, gdy nic w nich nie znalazł i zaczął przeszukiwać cały mój dom (nie do końca). W końcu znalazł telefon i przyłożył go do ucha, gdy zdałam sobie sprawę z tego co robi.

Rzuciłam się na niego, szybko zabierając mu komórkę i zakończyłam połączenie. Spojrzał na mnie ze swojej pozycji na podłodze. - Co do cholery, Alice?

- Nie możesz do niego zadzwonić. - mój głos drżał ze strachu. Gdyby Elijah dowiedział się, że Seth wrócił, moje życie rozdarłoby się na kawałeczki. W końcu udało mi się trochę odsunąć od Setha, a nocne koszmary już się nie zdarzają. Zmieniłam numer telefonu i przeprowadziłam się na drugi koniec miasta, do swojego starego mieszkania. Oprócz mojej pracy, wszystko się u mnie zmieniło. Nawet trochę podcięłam włosy.

- On musi wiedzieć, Al. - odpowiedział, siadając powoli. Jego głos był miękki, co jak myślał, miało być przekonujące.

- On nie może. - powiedziałam z grobowym wyrazem twarzy. Shane był uparty, ale musiałam wygrać tę walkę. Elihaj nie mógł się dowiedzieć o powrocie Seth'a, zwłaszcza dopóki nie mam pewności, że naprawdę wrócił i stanowi dla mnie jakiekolwiek zagrożenie.

- Alice, Seth jest niebezpieczny. - uśmiechnął się smutno i delikatnie złapał moje dłonie. Czułam jego dodatkową ostrożność, gdy zapewne przypomniał sobie, co się działo. I wzdrygnął się, ponieważ ja też to zrobiłam. - Przysięgam na życie, że nie pozwolę mu cię skrzywdzić, ale twój brat musi wiedzieć. Pomyśl o tym, jeśli dowie się później, że Seth ponownie zjawił się w mieście, będzie wściekły.

- On wcale nie musi się dowiedzieć. - odpowiedziałam.

- Nawet jeśli mu nie powiesz, on i tak się dowie, Al. - uniósł brew, dodając mi odwagi. - Ma oczy wszędzie.

Shane opanował mnie. Nie miałam teraz żadnych wystarczających argumentów, przeciwko nim i wiedział, że tak jest. Był zadowolony z siebie, a zwycięski uśmiech wkradł się na jego usta w odpowiedzi mojej oczywistej klęski. Musiałam zmienić tylko swoją taktykę.

- Proszę, Shane. - mruknęłam cicho, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami, a on mocniej złapał moje dłonie. - Potrafisz chronić mnie wystarczająco... Na teraz. Jeśli Elijah dowie się i będzie zły, przyjmę uderzenie na siebie, okej? - Shane drgnął na mój dobór słów, ale kontynuowałam i tak. - I wszystko będzie dobrze. Tylko proszę, nie chcę, żeby Elijah wracał tylko z tego powodu. Ch-chcę, żeby wrócił, gdy będzie tego chciał.... - urwałam, nie wiedząc jak skończyć.

- On tęskni za tobą, Al. - Shane zmarszczył brwi. - I nie miej nawet do tego wątpliwości.

Wypuściłam oddech. Nawet z moją pracą i Shane'm byłam samotna. Nie miałam prawdziwej rodziny, na której mogłam polegać. Jedyna osoba, którą miałam, odeszła trzy lub cztery lata temu. Po prostu nie miałam nikogo, kto nigdy by mnie nie zawiódł, ale nie chciałam też zmuszać Elijah do powrotu do domu. Chciałam, żeby po prostu wrócił, gdy naprawdę będzie tego chciał. 

- Tak, wiem. - wypuściłam drżący oddech. - Tylko proszę, Shane. Nie mów mu. Jeszcze nie. 

Wydawał się rozdarty, więc dodałam kolejne "proszę".

- Dobrze. - westchnął pokonany. - Ale jeśli twój brat się dowie, ty bierzesz na siebie odpowiedzialność za to.

___

Czułam się dziwnie pewnie, gdy Shane zatrzymał swój samochód na moim miejscu parkingowym. Poniedziałkowy poranek minął zdecydowanie za szybko. Przygotowywałam się po prostu do pracy. No może z wyjątkiem tego, że przygotowywałam się również na spotkanie z pewną osobą, którą była ostatnią, z którą chciałam się zobaczyć.

Ta pewność mogła zależeć tylko od tego, że  Shane nie chciał zostawać z tyłu i zdecydował się przyprowadzić jednego ze swoich przyjaciół, Micah. Byli razem całkiem blisko, a fakt, że miał 185 cm wzrostu i duże mięśnie, sprawiał, że czułam się pewniej.

- Gotowa? - Shane spojrzał na mnie z miejsca kierowcy. Wzięłam głęboki oddech i skinęłam głową, zanim wysiadłam z auta. Natychmiast ta para otoczyła mnie, a Micah posłał mi uspokajający uśmiech. Podczas jazdy dowiedziałam się, że jest mechanikiem i pracuje w warsztacie kilka przecznicy od mojego domu oraz to, że lubi pływać. Bezużyteczne ciekawostki wystarczyły, żebym zbudowała wokół siebie pewnego rodzaju mur, który odgradza mnie od wszystkiego, co miało zaraz nastąpić. Niestety zburzył się, gdy tylko przekroczyłam próg mojego biura, które już teraz tętniło życiem: głośne rozmowy, pospieszne kroki i spadający papier.

- Jest w porządku, Al. - powiedział niskim głosem Shane, stojąc za mną. Skinęłam głową, bardziej do siebie niż do niego i ruszyłam przed siebie, czując jego dłoń na dole moich pleców.

- Alice! - Olivia zwołała, gdy zbliżyłam się do swojego biurka. Duży uśmiech rozprzestrzeniał się na jej twarzy. - Spójrz! Skończyłam już swój artykuł! Dwa dni przed terminem, mogła byś rzucić na niego okiem? Przyda mi się ocena.

- Hej, Olivia. - pozwoliłam sztucznemu uśmiechowi pojawić się na mojej twarzy. - Aktualnie jestem trochę zajęta, ale może Joel ci pomoże. - dodałam, wskazując dłonią na jednego z naszych współpracowników, który siedział teraz przy swoim biurku z pustym wyrazem twarzy. Zawsze udawało mu się skończyć artykuł prawie tak szybko, jak tylko dostał jego temat. To naprawdę mnie zachwycało.

- Okej, dzięki. - odpowiedziała i szybko zniknęła.

Skinęłam głową i odwróciłam się, siadając przy swoim biurku, tym razem bez żadnych przerw.

- To ona ci o wszystkim powiedziała? - Shane zaczął mieć wątpliwości, a jego brew uniosła się w niedowierzaniu. - Myślałem, że powiedziałaś, że była... przestraszona, gdy to mówiła.

Skrzywiłam się, wiedząc, że to mogło się stać. Po tym, gdy zabroniłam mu mówić o wszystkim Elijah, on chciał wiedzieć wszystko, nawet to, jak moja rozmowa z Olivią zeszła na ten temat. Prawdę mówiąc, to było całkiem nieprawdopodobne, że Olivia była taka przerażona i uważna, gdy mi o wszystkim mówiła. To było zupełne inne od jej typowego bycia szczęśliwą.

- Przysięgam, że była. - odpowiedziałam szybko. - Nie wiem co się...

- Alice Maddox. - wzdrygnęłam się, słysząc głośny ton Heidi, dobiegający z jej biura. Tylko przez ten ton mogłam wywnioskować, że zaraz mnie okrzyczy.

- Kto to? - Micah spytał, a jego głowa odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał dźwięk.

- Moja szefowa. - jęknęłam, odpychając się od biurka. - Po prostu poczekajcie tutaj, dobrze? Zaraz wrócę.

Niechętnie powlokłam się do jej biura, a milion różnych możliwości przebiegało przez mój umysł. Czy kogoś obraziłam? Byłam dla kogoś niegrzeczna? Czy przypadkiem znów przedarłam jakieś insynuacje seksualne w moim artykule? Przysięgam, że to była pomyłka. Może.

- Tak? - odpowiedziałam, starając się, aby mój głos brzmiał zupełnie normalnie.

To co mi powiedziała, kompletnie mnie zaskoczyło. I to nie było nic o seksualnych insynuacjach.

- Miałabyś coś przeciwko wytłumaczeniu mi, dlaczego jakiś chłopak przyszedł tutaj rano, pytając o ciebie? - spytała, unosząc brwi. - Przedstawił się jako Styles, tak sądzę.

Momentalnie zaschło mi w gardle. Prawie zapomniałam o tajemniczym chłopaku, przez ten cały "powrót Seth'a" i tajemniczość Olivii, że ledwo to zrozumiałam. On pojawiając się po raz kolejny, zaskoczył mnie. Dokładnie pamiętałam, jak przeciwny był jakiejkolwiek interakcji z nim, nawet jeśli to zawsze był przypadek. To nie tak, że chciałam być blisko niego.

- K-Kto? - wyjąkałam z szeroko otwartymi oczami.

Heidi przewróciła oczami. - Jeśli to pomoże, to czeka w pobliżu. - powiedziała, a jej głos nie był już dłużej profesjonalny, ale zamiast denerowować, wskazała palcem na okno. - Może go rozpoznasz.

Podeszłam powoli do okna, będąc po prostu przerażona. Rzeczywiście zauważyłam głowę pełną ciemnych loków z biura Heidi na drugim piętrze. Opierał się o jakiś elegancki, czarny samochód, ale nie mogłam określić jego marki. Musiałabym spytać Shane'a.

Wydawał się być całkiem cierpliwy, stojąc tam i po prostu czekając na mnie.

- Jak długo już tutaj jest? - wykrztusiłam.

- Prawie godzinę. - odpowiedziała krótko. - Nie lubię go, tak w ogóle, Alice. Nie lubię takich ludzi, pojawiających się w moim biurze i szukających cię. Jeśli to ma coś wspólnego z twoich artykułem, było bardzo głupim pomysłem, że...

- Tak, moje zadanie, przepraszam! - rozegrałam to nerwowo. Heidi tylko czekała na okazję do zwolnienia mnie. Gdyby myślała, że jestem powiązana z członkiem gangu, na pewno byłabym już skończona. Powtarzała raz po raz, że to poważny magazyn, a nie jakaś zabawa. To był jeden z moich ulubionych cytatów Heidi Olsen.

Zmrużyła z irytacją oczy. - Po prostu się go pozbądź.

Pospiesznie skinęłam głową, rzucając jeszcze kilka przeprosin i wróciłam do swojego biurka. Shane i Micah siedzieli oboje na krzesłach (zdałam sobie sprawę z tego, że jedno ukradli mojemu współpracownikowi) mówiąc coś o basenie, zanim podeszłam.

- W końcu jesteś. - uśmiechnął się Shane. - Wszystko w porządku?

- Emm, ta. - skinęłam głową. - Tak myślę, możecie już iść.

Micah zmarszczył brwi. - Jesteś pewna? Co jeśli się tutaj pokaże...?

- Zadzwonię. - przykleiłam uśmiech do twarzy. Oboje zmarszczyli brwi, wymieniając się spojrzeniami. Wiedziałam, że Shane mi nie wierzy i byłam prawie przekonana, że Micah też nie. Cholera.

- W porządku... - urwał Shane, wstając powoli z krzesła. - Sprawdzę cię za godzinę. Uważaj na siebie, dobrze? - złożył pocałunek na moim czole i przeszedł mnie dreszcz, przez wspomnienie o Stylesie, czekającym na mnie. Myślałam, że to był ostatni raz kiedy go widziałam. Widocznie się myliłam.

Po kilku kolejnych zapewnieniach, że wszystko jest w porządku, oboje wyszli, a ja zaczęłam czuć zdenerwowanie. Może byłoby lepiej, gdyby Shane i Micah wciąż byli przy mnie? Po tym wszystkim, Styles wciąż był osobą niebezpieczną, nawet jeśli nie widzę w nim zagrożenia dla siebie. Postawił tą sprawę całkiem jasno.

Odsunęłam od siebie te uczucia i próbowałam nabrać trochę pewności siebie, gdy po cichu wyszłam na zimne powietrze.

Zauważyłam go od razu i nie mogłam nic na to poradzić, zaczęłam czuć się bardziej zdezorientowana niż wcześniej.

Zaczęłam iść najciszej jak potrafię, tak sądzę. Szłam powoli wzdłuż chodnika, zastanawiając się dlaczego się tutaj zjawił, skoro mieliśmy takie bezczelne pożegnanie.

Nagle podniósł wzrok, a jego zielone oczy spotkały moje. Na początku były jasne. Sądziłam, że to ich naturalny odcień, ale znacznie pociemniały, gdy mnie zobaczył. Poczułam, jak mój żołądek przewraca się z nerwów i zatrzymałam się, gdy znajdowałam się od niego tylko kilka metrów.

Cisza. Nie powiedział żadnego słowa. Patrzył na mnie tylko z zaciekawieniem swoimi oczyma, których za nic nie potrafiłam odczytać.

- Więc... Chciałeś mnie zobaczyć? - mój głos był słaby i prawie przestraszony, ale starałam się tego nie okazać. Nie chciałam, żeby widział, że się boję. Nie boję się go. Nie bałam. Boję się tylko powodu, dla którego tutaj jest.

- Chciałem. - zgodził się z lekkim skinieniem głowy. Jego oczy powędrowały na niebo, po czym znów spotkały moje. Nie można było oderwać wzroku od tego spojrzenia.

- D-dlaczego? - zająknęłam się.

- Chcę, żebyś została w domu. - powiedział bez ogródek. - Zaklucz drzwi, zamknij okna. Za nic nie wychodź z domu, nawet na jedzenie.

- C-co?

- Po prostu... Posłuchaj. - powiedział ostrożnie, najwyraźniej zmieniając dobór swoich słów, gdy popatrzył na mnie oczami koloru węgla.

Jego ton mnie zaskoczył. Był ciemny, ale miał warstwę ochronną. Nie mogłam zrozumieć dlaczego mówił mi te rzeczy. Miałam pracę do wykonania. Nie mogłam po prostu zamknąć się w domu, dopóki on nie zmieni zdania. Nie było takiej opcji.

- Nie mogę. - zmarszczyłam brwi. - Mam swoje obowiązki.

Zrobił krok do przodu, tak, że był między nami ledwo centymetr odległości i pochylił się, mając oczy na moim poziomie. - Wiem o czym mówię.

Jego gorący oddech uderzył w moją twarz, a ja od razu cofnęłam się o krok, próbując to wszystko poskładać. - Wyjaśnij mi to. - powiedziałam zaciekawiona. Jeśli miałam zamknąć się w swoim mieszkaniu, to musiałam chociaż wiedzieć dlaczego.

- Jesteś uparta. - zauważył.

- A ty unikasz tematu. - zażartowałam.

- Ostrożnie, księżniczko. - uniósł brew. - Nie przekraczaj swoich granic.

- Po prostu powiedz-

Moje zdanie zostało przerwane przez nagły dźwięk, który przypominał mi stary samochód, ale oczywistym było, że to nie to.

- Wsiadaj do auta. - nawet się nie zawahałam przed otworzeniem drzwi i wskoczeniem do środka oraz zapięciu pasa, a on przeszedł dookoła, zajmując swoje miejsce. Nawet nie fatygował się by zapiąć pas, gdy opuszczał parking, wydając charakterystyczny dźwięk oponami.

Ostatnimi rzeczami jakie zobaczyłam przed skręceniem za róg były ciemne sylwetki, trudne do rozpoznania, jednak identyczne i mające pistolet w dłoniach.

I jedyne co mogłam czuć to strach.

Jeśli szanujesz moje kilka godzin spędzonych na tłumaczeniu,
zostaw komentarz :) x